Inności I Maciej Zbigniew Świątek
Maciej Zbigniew Świątek
Inności
Inność jest samotna pośród innych inności,
A nie ma nic, co by było bliźniaczo takie same,
Drobiazgi wyznaczają odmienne tożsamości,
różne więc na samotność przez różność tę skazane.
Kiedy idę ulicą patrząc na tych, co idą,
Każdy idzie inaczej, choć blisko nam do siebie,
Lecz każdy krok nas różni, dziwny zaiste widok,
Idziemy, a o innych nikt z nas niczego nie wie.
Tak wielu poróżnionych jedynie przez odmienność,
Wydaje się nieważną przez swoje podobieństwo,
A przecież są poza mną i obok i przede mną
I ja wśród innych inny inności jestem częścią.
Zabawne elementy dziecięcej układanki
Wierzymy, że się w obraz logiczny układamy,
Lecz w nieoznaczoności zmieniamy się kawałki
I sens obrazu znowu wylewa się przez ramy.
Nadzieja w tym, czego nie wiem
Wszystko to, co wiem, zbytnio mnie nie cieszy,
Lecz to czego nie wiem, daje mi nadzieję,
Bo przecież może być radość wśród nieznanych rzeczy,
A tego czego nie wiem, jest przecież tak wiele.
Co więcej, ta nadzieja zda się nieskończona,
Bo nawet mędrzec wszystkiego poznać nie jest w stanie,
Zawsze będzie księżyca niewidoczna strona
I nadzieja, że to coś być może jest na niej.
Każdy dzień następny może jest tym właśnie,
Co będzie odmienny od tych, które były,
A jeśli nie będzie, to gdy znowu zaśniesz,
Te następne jutra będą ci się śniły.
Może jest to złudne Syzyfa marzenie,
Ale kto zaręczy, że to nieodkryte
Nie jest spadającym kolejnym kamieniem,
Lecz radością, która do dziś jest niebytem?
Dni
Przechodzą dni, wraz z nimi przechodzę,
Nie czekam już, choć tęsknię nadal,
‘przechodzą dni, którym nie po drodze,
Żeby wpaść i pogadać.
Dni jak tramwaje, które nie pasują,
Jak prezenty całkiem nietrafione,
Dni, które kończą się nocną zadumą,
Której właśnie nie koniec.
Pewnie trzeba spojrzeć w nie odważniej,
Dostrzec, czego nie widać od razu,
Dni, do których trzeba nieć wyobraźnię,
By miały więcej wyrazu.
Bo to są dni, które tylko są dniami,
Takimi jakie były i będą,
Tymi, co za mną pozostały
I tymi przede mną.
Olśnienie
Jak niespodzianka, na którą nie czekasz,
Tak jak spotkanie całkiem przypadkowe
Przychodzi chwila, czasu płynie rzeka,
A tylko kroplę pragniesz nazwać słowem.
Nic więcej z tego, co wokoło mija,
Nie ma znaczenia, tak to się wydaje,
Jak perła, która muszlę rozchyliła
Jednym rozbłyskiem uciszając fale.
I trwa, choć wszystko wokół powszednieje
I przesypują drobiny się bytu,
Wciąż niepoprawną dając tę nadzieję,
Co wierzyć każe w istnienie zachwytu.
To drobiazg może, może przeznaczenie?
Coś, co wydarzyć jednak się musiało,
Ta chwila, w której nadeszło olśnienie,
Słowem, którego nie wypowiedziano.
Nieoznaczoność
Dzisiaj też kiedyś będzie dawno temu,
Więc przywiązywać do dziś się nie trzeba,
Gdy przyjdzie jutro, przyjdzie dzisiejszemu
Do wczorajszego pomodlić się nieba.
Tak jestem chwilą, nagłym błyskiem światła
Zawsze niezmiennie tylko tu i teraz,
A chwila jest zawsze pierwsza i ostatnia
I nic z przeszłości w przyszłość nie zabiera.
Złudzeniem tylko przeszłości bagaże
I skarby, które przyszłość obiecuje,
Realny tylko jest horyzont zdarzeń
I prędkość, której nic nie wyhamuje.
Istnieje tylko świat, którego nie ma,
Świat, co go nie było, świat, co go nie będzie,
Jest w oceanie czasu tylko jedna chwila
Trwająca nigdzie i trwająca wszędzie.
Najmniejsze
Tak wiele zależy od jakiegoś drobiazgu:
ziarenka, drzazgi, przydrożnego pyłu,
szczegółu, który z pozoru nieważny
ma tajemnicy istnienia zawiłość.
Niedostrzegalne, bo przecież zbyt małe,
By o znaczenie można to posądzać,
Swym niepozornym chroni się rozmiarem
Przed pragnącymi wielkości bez końca.
Trudno to nazwać, tak więc nie nazywam,
Nazwa by zresztą była pustym słowem,
Słowo zbyt często też unieszczęśliwia,
Niech więc zostanie tym, czego nie powiem.
Lecz można poczuć to coś, gdy w spokoju
I wielkiej ciszy od świateł chronionej
Ogarnia sobą bezkresy przestworu
I samo w sobie staje się przestworem.
Na niby
Powiemy im wszystko, co tylko chcą słyszeć,
Nie uwierzą zapewne, ale będą chcieli,
A jeśli prawdę uda się zakrzyczeć,
Powodów będzie więcej do nadziei.
Przecież wiadomo, że to jest na niby,
Że ma się nijak do rzeczywistości,
Lecz to złudzenie nikogo nie dziwi,
Uwierzyć sposób to najprostszy.
Uwierzyć lecz bez uwierzenia,
Byle się tylko w grę wpisało,
Żyć w świecie takim, co go nie ma,
Jakoś nam zawsze wystarczało.
Może to śmieszne, kiedy spojrzeć
Na świat ten z dalszej perspektywy,
Ale na co dzień tak jest dobrze,
Choć dobrze też tylko na niby.
Uporczywość
Uparte są prawdy, co nie są prawdami,
Bo upór jest jedyną istotą ich trwania,
Z uporem w fundamenty zmieniają się wiary
I krew łapczywie piją, co za nie oddana.
I jeśli nigdy nie były i nie są prawdziwe,
Ta krew jest realna jak skończone życie,
Życie, co się staje łańcucha ogniwem
Skuwającym wszystkich jarzmem ograniczeń.
Tak powstaje prawo i nie jest istotne,
Że podstawą tylko ten uparty kamień,
Prawo samo siebie utwierdza stokrotnie,
Że prawem jest, skoro zostało nadane.
Tak powstają światy stworzone z niczego,
Których sensem tylko jest potrzeba świata,
Którym łatwiej władać od rzeczywistego,
Nawet gdy złudzeniem tylko jest ta władza.
Ziemia
Świętości są szargane, by się obroniły,
Kłamstwa są tylko po to, by objawiać prawdę,
Nienawiść jest miłością pozbawioną siły,
Smutek, by radości nie były przesadne.
Śmierć nadaje życiu jego sens istnienia,
Ból pozwala poczuć, że przecież żyjemy,
Nieszczęście, by obudzić nieczułe sumienia,
Niewola, aby wartość wolności docenić.
Zło każde wyzwala dobra nieskończoność,
Łzy są jak chwilowa zasłona uśmiechu,
Wszystko jest medalu tą czy tamtą stroną,
Wdechem i wydechem jednego oddechu.
Złość i bunt prowadzą nas do zrozumienia
Przez morze wzburzone do stałego lądu,
Radosnego krzyku, że to właśnie ziemia
Stworzona z wątpliwości i różnych osądów.
Pustka
Staram się coś zrobić z pustką co dokoła,
Nazywam ją przestrzenią, powietrzem, kosmosem,
Ale obojętnie trwa niewypełniona,
Nieskończona, w stronę, którą bym nie poszedł.
Mówią o zagięciach czasu i przestrzeni,
O tym, co wiadome tylko obliczeniom,
Mówią, jakby wiedzieli, ale nic nie wiemy,
Zostawiając niewiedzę przyszłym pokoleniom.
Śmieszna ta niewiedza, a wiedza śmieszniejsza,
Niedaleko mędrcom bywa do idiotów,
A pustka, co dokoła, stale się powiększa
W nieskończoność, z której nie ma już odwrotu.
Pozornie ta pustka jakby bez znaczenia,
Codzienność nią głowy sobie nie zaprząta,
Do życia wystarcza codzienności ziemia,
Cóż po niecodziennych kosmicznie wyjątkach?
Nieosiągalne
Nieosiągalne przecież nie istnieje,
Jeżeli nigdy osiągnąć się nie da,
Lecz czasem może obudzić nadzieję,
Jak wiatr, co wprawia w ruch stojące drzewa.
Może nic z tego nigdy nie wynika,
Poza złudzeniem i utratą czasu,
Lecz także bywa szczęściem niewolnika,
Co we śnie widzi drzwi wolne od zasuw.
Marna pociecha zawsze nieprawdziwa,
Niezmieniająca nic z istoty rzeczy,
Jak okręt, który nigdy nie odpływa,
Lecz swym widokiem beznadzieję leczy.
Nieosiągalne, choć dla nas go nie ma,
Jest, bo nie może przecież być inaczej,
Skoro możliwe jest do pomyślenia
I ma tak wiele osiągalnych znaczeń.
Ograniczenie
Ograniczenie, choćby horyzontem,
Częściej ścianami, co niby bezpieczne,
Ograniczenie jest świata porządkiem
Ustalającym sprawy ostateczne.
Jakże by było bez tych ograniczeń
I uwolnieniem głębi i bezkresu?
Czy życie wtedy też by było życiem,
Gdyby każdego dnia nie zamykał wieczór?
Być może tylko lęk nam nie pozwala
Pomyśleć tego, co poza myśleniem?
Wolności szukać, co dzisiaj nieznana…
Czy też wodzenie to na pokuszenie?
Zamknięty w sobie, otwarty na światy,
Których nie pojmę nawet, gdy odkryję,
Wykuwam własne niewidzialne kraty
Ograniczając i moc, i bezsiłę.
Niewiedza
Nie znajduję żadnego początku ani końca
W jakimś miejscu tego, co nazywam światem,
W jakimś czasie, co się przez skórę przesącza,
Marszcząc ją jak wodę niewidzialnym wiatrem.
Czas, chociaż upływa, niczego nie zmienia,
W swej inności wszystko nadal takie same,
Znaczące znaczenia nie mają znaczenia,
choć to, co czymś było, tym czymś pozostanie.
Można by wolnością nazwać ten stan rzeczy,
Gdyby wolność była wolnością prawdziwie,
Lecz jak ją potwierdzić, albo jej zaprzeczyć,
Gdy się definicjom wymyka przeciwieństw?
Więc nieokreślone ten czas i to miejsce,
Na skąd i na dokąd nie ma odpowiedzi,
Niewiedza jest być może utraconym szczęściem,
Lecz jak być szczęśliwym wiedząc o niewiedzy?
Wracając do domu
Nie ma gwiazd, światła okien jak bezdomnych niebo,
Wieczór zwyczajnie zimny jak w tę porę roku,
Ja mam dom, lecz niechętnie dziś wracam do niego,
Idę wolno przez miasto, nie przyspieszam kroku.
Wiem, że drzwi otworzę i światło zapalę,
Że kot na spotkanie wyjdzie mi leniwie,
Wiem, aż nadto dobrze, co się stanie dalej,
Moja odyseja skończy się szczęśliwie.
Bez burz i gwałtownych westchnień oceanu
Snu poszukam w bezpiecznym azylu pokoju
I w światło dnia wyruszę, gdy nadejdzie rano,
a dzień jak kolejne przetoczy się koło.
Tak spokojnie i cicho, że do czegoś tęsknię,
Czegoś, co by ciszę w muzykę zmieniło,
I czuję, tu gdzieś blisko, ten czas i to miejsce,
W których niespodzianie pojawia się miłość.
W ciszy
Jest taka cisza, w której potrzebne jest słowo,
Ale nie ma takiego, co by pasowało,
Które by pozwoliło zacząć coś na nowo,
Porządkując tę ciszę przechodzącą w chaos.
Jest tylko milczenie coraz bardziej puste,
Lecz mające w sobie nieco ukojenia,
Jak blade odbicie w świata krzywym lustrze
Tłumaczące sobą coś z sensu istnienia.
Tak patrzę bez słowa w pamiętane chwile,
O których myślałem, że będą wiecznością,
Chociaż tak naprawdę przecież nie wierzyłem
I to było moją prawdziwą słabością.
Może jednak uda się przejść przez milczenie
I słowo powiedzieć niewypowiedziane,
Choćby ono było tylko jak westchnienie,
Gdy ze snu mnie zbudzi następny poranek.
Coś więcej
Wiem, że jest coś więcej niż widzę i czuję,
Zmysłowość jest przecież tak niedoskonała,
Więcej jest niż myślę, więcej niż rozumiem,
Więcej niż możliwość mojego poznania.
Czasem coś przeczuwam przez mgnienie powieki,
Jakiś skrawek senny przypominam nagle,
Lecz to tylko widok niezmiennie daleki,
Z którego nic bliższego nigdy nie odgadnę.
Skazany na zamknięcie w kamieniu konkretu
Nie wiem co mi z tego, co poza zmysłami,
Bo jeśli istnieje, to zmysłom na przekór
Jak sens obrazu, który wymknął się za ramy.
Można by to nazwać zwyczajną tęsknotą,
Kiedy nie wystarcza to co dotykalne,
Lecz w to coś nie wierzyć byłoby głupotą,
Nawet jeśli rozum tego nie ogarnie.
Miłość daleko
Miłość wydaje się być daleko,
Choć jak tu mierzyć odległość uczuć,
Lecz czy jej szukać, czy na nią czekać?
Czy ja mam wracać, czy ona wróci?
W sennym półmroku kształt niekonkretny
Ledwie majaczy jak nocna zjawa,
Ale to tylko duszy spowiednik
Odbiciem w lustrze pacierz odmawia.
Patrzymy sobie w oczy głęboko
I nie widzimy nic oprócz pustki,
Cóż bowiem może zobaczyć oko,
Któremu ciążą niewiary łuski?
Bezsilne rozum i doświadczenie,
Serce to tylko mięsień wytrwały,
Więc beznadziejnie zmyślam nadzieję,
Co piaskiem ściele się pod stopami.
Poróznieni
Kiedy patrzymy na rzecz tę samą,
Widzimy różne dwa wyobrażenia
I ulegamy własnym przekonaniom,
Że ten drugi patrzący swojej racji nie ma.
Lub że właśnie ma swoją I przez to tkwi w błędzie,
Ganimy jego upór, kiedy trwa przy swoim,
A on o to samo oskarżać nas będzie,
Bo przecież jednej prawdy nie da się rozdwoić.
Choćbyśmy mówili tym samym językiem
I z jednych rodziców obaj braćmi byli,
Każdy z nas drugiego nazwie heretykiem,
Utwierdzając tym siebie w tym, że się nie myli.
Trzymamy się swojej prawdy tak kurczowo
Jak ślepiec, któremu nić wskazuje drogę,
A tak różne znaczenia ma to samo słowo,
Zależnie od tego jak się je wypowie.
Bliźniacy
Ten drugi niewiele różni się ode mnie,
Tak jak ten trzeci i każdy kolejny,
A tak nam trudno razem i oddzielnie,
Jak byśmy byli zupełnie odmienni.
A może problem właśnie w podobieństwie,
Że się złościmy na odbicia w lustrze,
Bo w nich widzimy to, co w nas niepiękne
I w spór wchodzimy sami z własnym mózgiem.
Psychologowie nazwą to projekcją,
Jeśli ktoś lubi słowa naukowe,
Ale są tacy, co tej wiedzy nie chcą,
Bo cóż po wiedzy, co jest tylko słowem?
Gdybyśmy czasem wyszli poza siebie
I mogli posiąść wzrok tego drugiego,
Może ujrzelibyśmy w swoim gniewie
Choć odrobinę miłości bliźniego.
Wieczór
Nie każdy wieczór jest natchniony poezją,
Bywają wieczory całkiem prozaiczne,
Lub takie, które się żadnym słowem nie odezwą,
Przechodząc w milczeniu wprost w ślepą uliczkę.
Jednak brak rozmowy także jest rozmową,
Nawet gdy się tyłem odwrócisz do świata,
Jak było na początku, tak zawsze jest słowo,
Choćby tylko było powieścią wariata.
Choćby sens się kruszył w bezsensu atomy,
Przez to jedno słowo wszystko jest jednością,
Przed którą się żaden rozpad nie obroni,
A chaos jest wplątany w muzykę bezgłośną.
Osaczony przez wieczór każdego wieczora,
Już nie walczę z czasem, co płynie przeze mnie,
Dzisiaj to dla jutra zawsze będzie wczoraj
I tak jest i było, i będzie codziennie.
W niepewności
Jak oszukać niepewność? Jak o niej zapomnieć?
Drżenie serca powstrzymać i wyrównać oddech?
Bo nic pewnego nie ma, choćby najpokorniej
Opierać się o prawdy najprawdziwiej mądre.
Nie ma takiej wiedzy i takiej praktyki,
Które by za oręż służyły i zbroję
Tu, skąd uciekają nawet galaktyki,
Choć nie ma ucieczki przed tym niepokojem.
Nauczyć się życia na cyrkowej linie,
Na ruchomych piaskach bezkresnej pustyni,
Śpiewać psalm wędrując po ciemnej dolinie
Z wiarą, co gór nie wzrusza i cudów nie czyni.
Niepewność w każdym punkcie od świtu do nocy
I ta jeszcze większa od nocy do świtu.
W czasie, w którym tylko fałszywi prorocy
Przekonują do sztuczek jarmarcznych i mitów.